Alarice spokojnie żyła na granicy Maailm, jak najdalej
cywilizacji. Na odludziu było jej dobrze, choć brakowało najbliższych.
Nie miała do kogo otworzyć ust, a tym bardziej z
kimkolwiek porozmawiać. Cały ten czas z dala od bliskich pozwolił
dokładnie przystosować się do tego, że gdyby kiedykolwiek przechadzała
się tędy straż królewska byłaby już w stanie gotowości. Miała doskonale
wyczulony słuch, potrafiła
przemieszczać się bezszelestnie i widziała w ciemności zupełnie jakby to
był dzień.
Do tego była przygotowana, jednak wystarczyła jedna chwila by jej życie zmieniło się diametralnie.
Kiedy
szła na polowanie dotarła do skały pośród drzew. Nigdy wcześniej
nie widziała tego miejsca i było dla niej dziwnie magiczne. Potrafiła
wyczuć energię promieniującą z wnętrza skały. Obeszła ją dookoła i wtedy
poczuła tą siłę, przymknęła na chwilę powieki. Światło raziło ją nawet
przez zamknięte oczy, kiedy je otworzyła już nie była w Maailm, tylko
pośrodku czegoś dziwnego. Czegoś sztucznego, twardego o nieprzyjemnym
zapachu. Zakrztusiła się, jednak zaczęła krążyć po tej dziwnej dżungli.
Chciała jak najszybciej odnaleźć swój dom, a raczej skałę, przez którą
się tu dostała.